W pogoni za szczęściem

Drogi Czytelniku,
czy wyobrażasz sobie teraz, gdy trwa piłkarski festiwal Euro i prawie wszystkich ogarnął piłkoszał, że ktoś może świadomie nie obejrzeć meczu półfinałowego Niemcy-Włochy? Pytam, bo nie spodziewałem się, że tą osobą mogę być właśnie ja. Tym bardziej, że szykowałem się na ten mecz, bo Włosi niespodziewanie są dla mnie czarnym koniem Mistrzostw Europy, więc zapowiadało się niezwykle ciekawe widowisko.

A jednak przedłużające się oczekiwanie na ten mecz zgubiło mnie. Czas w czwartkowy wieczór 28 czerwca 2012 r. jakby stanął w miejscu. Wydawało mi się, że wskazówki zegara mają wciąż to samo położenie. Do rozpoczęcia meczu każda minuta wlekła się bezlitośnie długo. Koniec końców zasiadłem przed telewizorem, aby obejrzeć coś dla zabicia czasu.

Minęła na zegarze godzina dwudziesta i właśnie na Polsacie zaczął się film. W pierwszej chwili nie zwróciłem uwagi na tytuł. Ponieważ jednak w roli głównej występował jeden z moich ulubionych aktorów Will Smith (od czasów zobaczenia filmu „Nazywał się Bagger Vance” – polecam!), zacząłem go oglądać. Akcja szybko wciągnęła mnie.

Przerwy reklamowe pozwoliły mi śledzić fragmentu meczu. Co do zwycięstwa Włochów byłem pewny po zdobyciu przez nich drugiej bramki. Wiedziałem, że jest to zbyt klasowa drużyna, aby dała sobie wyszarpać zwycięstwo po zdobyciu takiej przewagi bramkowej.

Dlaczego film niespodziewanie wygrał u mnie z takim meczem? Przede wszystkim z powodu tematyki. Opowiada on o historii Chrisa Gardnera, biednego sprzedawcy, żeby nie rzec gabinetokrążcy, skanerów medycznych. Spadają na niego kolejne ciosy. Po pierwsze, odchodzi żona Linda, która ma dość użerania się z ciągłymi problemami finansowymi. Po drugie, zostawia mu na głowie pięcioletniego synka Christophera, granego przez Jadena Smitha, autentycznego syna Willa Smitha.

A jednak nasz bohater cały czas wierzy, że w końcu karta się odwróci i przestanie zajmować się sprzedażą bezpośrednią. Co więcej, nieustająco poszukuje lepszej pracy. W końcu udaje mu się dostać na staż w wymarzonej firmie brokerskiej. Tyle tylko, że jest bez grosza przy duszy, a staż trwający 6 miesięcy, po którym wybiorą jednego z 20 kandydatów, jest bezpłatny.

Tymczasem on i dziecko potrzebują jeść oraz mieć jakiś dach nad głową, bo właściciel wyrzuca ich z mieszkania. Ktoś musi opiekować się dzieckiem, gdy Chris spędza długie godziny w biurze na nauce i odbywaniu praktyki w ramach stażu. Ma jeszcze do odbycia karę w więzieniu za niezapłacone podatki i mandaty. Jednym słowem, te kilka miesięcy w życiu Chrisa i jego synka Christophera stanowią niewyobrażalny koszmar.

Film kończy się happy endem. Nasz bohater okazuje się najlepszym kursantem i po stażu zdobywa w firmie pracę jako broker. A żona? Żona nie wraca. Tak naprawdę to ona w tym filmie najwięcej przegrała. Straciła kontakt z synem, wyjechała z miasta harować w niechcianej pracy, źle obstawiła możliwości męża. Jedyne, co można jej – chociaż to sformułowanie jest chyba za ostre – zarzucić, to podjęcie decyzji pod wpływem emocji. Bieda doprowadziła ją do rozpaczy i w konsekwencji całkowicie błędnej decyzji.

Oczywiście, że życie tej rodziny było ekstremalnie trudne. Zastanawiałem się podczas filmu, czy mając taki finansowy nóż na gardle jak nasz bohater dałbym sobie radę w życiu jak on. Gdzie są granice naszej odporności na upodlenie przez otoczenie? Kto z nas zdecydowałby się nocować z synem w kiblu, zdobywać kawałek miejsca w schronisku dla bezdomnych, dzwonić po kilkadziesiąt razy dziennie do różnych opryskliwych klientów bez żadnej gwarancji, że nasze działania przyniosą sukces?

W napisach końcowych dowiadujemy, że po kilkunastu latach nasz bohater został milionerem z majątkiem kilkudziesięciu milionów dolarów USA. Okazuje się, że ten dramat filmowy przedstawia biografię prawdziwego Chrisa Gardnera. Mojego równolatka. Obecnie milionera, filantropa, inwestora i inspirującego mówcy. Taki człowiek żyje i działa w naszych czasach. W pogoni za szczęściem przydarzyły mu się te przypadki, o których mówi film. Wielkie marzenia, które miał, pozwoliły mu przetrwać najgorsze godziny życia.

Historia w filmie zaczyna się w San Francisco w 1981 r. Jeśli chodzi o mnie, swoją najnowszą historię zacząłem pisać 25 lat później od niego. Czy Ty już piszesz swoją, czy dopiero zaczynasz?

Dążenie do szczęścia (może taki zwrot byłby lepszym tłumaczeniem tytułufilmu The Pursuit of Happyness?) to nasze zadanie życiowe. Ważniejsze niż najlepszy mecz, bo to rozgrywka o naszą lepszą przyszłość. Najważniejsza rozgrywka, w której bierzemy udział i w której nikt nas nie może zastąpić!

Pozdrawiam serdecznie,
Jerzy
www.jekos.pl

Siła w cierpliwości

Drogi Czytelniku
w ostatnią niedzielę, tj. 17.08.2008, brałem udział w Białymstoku w konferencji Myśleć Jak Milionerzy. Widzisz, tak to już jest, że jak Kamil Cebulski zaproponuje Ci wygłoszenie wykładu na takiej konferencji, to nie wypada odmówić. Więc powiedziałem „parę” słów nt. teorii 5 talentów.

Na tej konferencji swój wykład miał też Grzegorz Szczerba, dlatego razem na nią jechaliśmy i przy okazji mogliśmy pogadać o różnych biznesach. Znamy się od paru miesięcy „oko w oko”, a z Internetu jeszcze dłużej. Grzegorz opowiedział na MJM o bardzo ważnej sprawie, a mianowicie o cierpliwości w biznesie. Osobiście jestem pewien, że poruszony przez niego temat odnosi się również do sukcesów dnia codziennego.

Grzegorz wspominał swoje trudne początki. Od dawna mieszka w Wyszkowie i swego czasu widmo bezrobocia zaglądnęło mu poważnie w oczy. Pamiętaj, to było parę lat temu, a nie teraz, gdy firmy zaczęły poszukiwać pracowników.

Postanowił wystartować w biznes internetowy. Swoje pierwsze książki kupił za parędziesiąt złotych hurtem na wyprzedaży w księgarniach w Warszawie. Następnie sprzedał je z perypetiami na Allegro. Właśnie, wtedy po raz pierwszy wykazał się cierpliwością, bo przez wiele dni nikt tych książek nie kupował, ale on ich nie wycofał z aukcji i w końcu je sprzedał.

Powtórzył parę razy takie operacje, a gdy tylko ten mały biznesik pozwolił mu pokryć koszty ZUS, założył własną firmę. Potem małymi kroczkami zwiększał obroty wykorzystując nawet pieniądze swojej dziewczyny, obecnie żony Ewy, uzyskane przez nią jako odprawa przy zwolnieniu z pracy.

Jak widzisz, Grzegorz cały czas cierpliwie inwestował każdy grosz w swoją firmę. Nie wydał ani złotówki na konsumpcję typu wczasy, imprezy, samochody i inne bajery. Co najwyżej inwestował w siebie biorąc udział w wartościowych szkoleniach o optymalnej cenie.

Dzięki takiemu podejściu do biznesu – tym wyrzeczeniom – jego księgarnia internetowa stale się rozwija. W tej chwili już pęka w szwach w dotychczasowym lokalu. Gdy jechaliśmy do Białegostoku pokazał mi miejsce, gdzie stanie nowe lokum firmy. Grzegorz wszystko ma zaplanowane i cierpliwie realizuje swój plan. Tylko mu pozazdrościć konsekwencji.

Przykład Grzegorza pokazuje, jak w zrobieniu biznesu ważny jest Twój potencjał emocjonalny. Zauważ, że o sukcesie Grzegorza nie decydują pieniądze, układy, czy jakaś niewiarygodna wiedza, lecz mozolna praca i cierpliwe przezwyciężanie trudności.

Jak widzisz cierpliwość to ważny przymiot w biznesie. Ale powiedz sam, czy nie warto cierpliwie wykuwać swój sukces również w życiu codziennym. Czy zastanawiałeś się, że czasami brakuje Ci motywacji właśnie dlatego, że liczyłeś na szybsze efekty. W rezultacie, gdy tylko pojawiają się jakieś trudności opóźniające Twoje plany, od razu pojawia się zniechęcenie, a czasami i depresja.

A przecież uniknąłbyś tych negatywnych emocji, gdybyś postępował tak jak Grzegorz Szczerba: cierpliwie, a przez to skutecznie.

Z tego względu życzę Ci jak najwięcej cierpliwości , bo doprawdy w niej tkwi siła.

Pozdrawiam optymistycznie
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl