Drogi Czytelniku,
akurat mamy czas Igrzysk Olimpijskich w Londynie, więc trudno mi uniknąć tematu sportowego. Tym bardziej, że przez parę lat działałem w Akademickim Związku Sportowym, więc wiem, jak długo dochodzi się do sukcesów. Właśnie za wytrwałość szczególnie cenię sportowców.
Na początku lat osiemdziesiątych XX w. na Mistrzostwach Polski Szkół Wyższych miałem okazję porozmawiać z wybitnymi siatkarzami złotej drużyny Huberta Wagnera. Byli to Edward Skorek, nazywany Szablą, i Stanisław Gościniak. Akurat wtedy trenowali oni drużyny akademickie. Wcale nie byli wielkoludami, jakimi są obecni nasi reprezentanci. Trener Gościniak był mojego wzrostu, czyli liczył 180-181 cm. Trener Skorek był tylko jakieś 10 cm wyższy. A jednak pod koniec lat sześćdziesiątych i w latach siedemdziesiątych byli na swoich pozycjach najlepszymi na świecie.
Jak dziś pamiętam te rozmowy, gdy opowiadali, że najważniejsze w sporcie – a zatem i w innych dziedzinach życia – jest zaangażowanie w to, co trzeba zrobić. Nawet najbardziej utalentowany zawodnik niewiele osiągnie, jeśli słabo przyłoży się do ćwiczeń wymaganych w uprawianej dyscyplinie. Mniej zdolny od niego może mieć ogromne serce do morderczego treningu i w rezultacie dla drużyny będzie o wiele bardziej wartościowym elementem.
Wspominam słowa tych zawodników i trenerów nie bez kozery. Akurat w tym tygodniu rozmawiałem z solenizantem Krzysztofem. On od paru lat śledzi karierę Zbigniewa Bartmana. Siatkarza, który wręcz jest wzorcowym przykładem typu zawodnika z opowieści trenerów Skorka i Gościniaka. Na dodatek ma jeszcze talent do siatkówki. Oni sami pewnie teraz z lubością patrzą na jego grę.
Tak naprawdę koledze Krzysztofowi o Zibim Bartmanie powiedziały córki , które parają się siatkówką. Charakterystyczne w opowieściach o nim jest to, że pokrywają się informacje, że on zawsze otwarcie mówił, co chce w życiu i sporcie osiągnąć. Gdy był młody traktowano to z pobłażliwym lekceważeniem. Teraz to, po pierwsze, rzadko kto mu podskoczy, a po drugie, stał się na prawdę klasowym zawodnikiem na pozycji atakującego.
Niewątpliwie cenną zaletą Bartmana jest również jego nieustępliwość. Potrafi poderwać kolegów do walki nawet w najbardziej przegranych zdawałoby się momentach seta czy meczu. Sam walczy do końca jak taran. Czasami w sposób nieuzgodniony z trenerem Andreą Anastasim, co wywołuje chwilową burzę. Taki niezależny człowiek w pracy byłby nie do zniesienia przez zwierzchników. Tutaj, przy odpowiednim trenerze, jest dla zespołu niezbędny.
Cieszę się, że Zbigniew Bartman jest przykładem człowieka, który nie liczy na szczęście, tylko znakomicie kreuje swoją przyszłość. Jego siła nie polega na czczym gadaniu, lecz na konsekwentnej realizacji jasno postawionych sobie celów.
PS 1
Jaka szkoda, że w dniu, w którym piszę te słowa, akurat Polska przegrała z Bułgaria 1 : 3. Na szczęście wynik ten nie przekreśla marzeń Zibiego Bartmana o zdobyciu medalu olimpijskiego. Jestem pewien, że wspólnie z kolegami i resztą sztabu trenera Andrei Anastasiego nam go wykreuje i będzie to złoty. Z opowieści o tym zawodniku wiem, że dla niego inny nie wchodzi w grę w tej grze.
PS 2
Eksperymenty z oszczędzaniem paliwa, o czym pisałem na początku roku, przebiegają zachęcająco.
Pozdrawiam serdecznie,
Jerzy
www.jekos.pl