Jak robię wtorkowy webinar

Drogi Czytelniku,
właśnie zakończyłem kolejny wtorkowy webinar. Pisałem Ci o tym, że tę formę kontaktu z Czytelnikami zacząłem w czerwcu br. swoim pierwszym webinarem. Wtedy był początek. Do dziś pamiętam to przeżycie. Nic w tym dziwnego, bo każda inicjacja ma w sobie coś tajemniczego, a przez to ciekawego.

Choć nie wiadomo,  jak taki proces się zakończy i jak długo potrwa, to przecież stara chińska maksyma głosi:

„Podróż licząca tysiące mil zaczyna się od pierwszego kroku”.

Jednak zanim nastąpi pierwszy krok, wpierw jest raczkowanie. Z punktu widzenia dziecka jest ono bardzo skuteczne, bo dzięki niemu można wszędzie się dostać.


Ja też wpierw „raczkowałem” po webinarach różnych twórców, bo dręczyło mnie zasadnicze pytanie, które i Tobie może spędzać sen z powiek:

Jak zrobić pierwszy webinar?

 

Innymi słowy: Jak postawić pierwszy krok na gruncie webinarów? 

Potwierdziła się jednak stara zasada, że gdy uczeń gotowy, to nauczyciel się znajdzie. Tak trafiłem na firmę organizującą tego typu internetowe seminaria, a mianowicie Webinaria24.pl.

Obecnym jej właścicielem jest Artur Kostowski. Spotkaliśmy się wiele lat temu na jakiejś konferencji, gdzie był prelegentem. Z racji takiego samego nazwiska wymieniliśmy się wtedy wizytówkami. I kontakt pozostał. Jak widać networking niezawodnie przydaje się w działaniach biznesowych.

Dzięki Arturowi zapoznałem się z działaniem platformy webinarowej ClickMeeting. To, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej wydawało się całkowicie niedostępną wiedzą tajemną dla wybrańców, stało się moim udziałem.

Zobaczyłem profesjonalne studio do robienia webinarów i wymagany sprzęt, który zapewnia najwyższą jakość transmisji. W nim zrobiłem swój pierwszy krok w nowej dla mnie technologi, a potem następne.

Nie ukrywam, że podczas pierwszego webinaru ważną sprawą okazało się zapewnienie wsparcia technicznego ze strony Artura. Miałem pewność, że jeśli coś pójdzie nie tak, szybko uda się przezwyciężyć kłopot. Bardzo przydała mi się możliwość poruszania się po wirtualnym pokoju webinarowym „na sucho”, czyli bez transmisji.  Dzięki temu oswoiłem się z mówieniem do ekranu. 

To jest największa trudność w prowadzeniu webinaru: brak publiczności na żywo. Z pewnością są osoby, które lubią pogadać sobie i jest im obojętne, czy ktoś tego słucha.  Dla mnie jednak:

Bardzo ważny jest odbiorca!

 

Choćby z zajęć naszego klubu Toastmasters przyzwyczaiłem się do audytorium reagującego na wygłaszaną mowę. Podczas prowadzenia webinaru jesteś tylko Ty i ekran/mikrofon. Ewentualnie o czymś możesz zorientować się z wpisów na czacie. Z tego względu uważam, że wystąpienie webinarowe jest trudne – ma swoją specyfikę.

Współpraca z firmą Webinaria24.pl okazała się korzystna pod jeszcze jednym względem. Poznałem, jakie należy spełnić minimalne warunki techniczne, aby przeprowadzić webinar.

Byłem przekonany, że aby uzyskać satysfakcjonujący poziom jakości dźwięku i obrazu, trzeba mieć profesjonalne studio nagraniowe.


Okazało się jednak, że to nie jest warunek konieczny. Owszem, mając np. green box, czyli pomieszczenie z zielonym tłem, możemy wygenerować dowolny obraz. Stanowi on tło Twojego wystąpienia. Najczęściej możesz oglądać tę technikę podczas prognozy pogody w telewizji.

To jednak nie gwarantuje udanego webinaru. Wielu znawców uważa, że o wiele ważniejszą sprawą jest autorytet i wiedza występującego prelegenta niż sztuczki techniczne. Jeśli chcesz zrobić swój pierwszy webinar, zapomnij, że musisz mieć dostęp do profesjonalnego studia nagraniowego.


Wspomniany Artur Kostowski nauczył mnie, na co zwracać uwagę, gdy przymierzasz się do robienia webinarów. To jest bardzo ważne, a wcale nie oczywiste. Dlatego dam Ci dobrą radę:

Skup się na jakości dźwięku.

 

Wbrew temu, co może Ci się wydawać, w udanym webinarze – oczywiście oprócz warstwy merytorycznej – najważniejsza jest jakość dźwięku. Z tym jest – moim zdaniem – największy problem do rozwiązania. Bo co z tego, że masz coś ważnego do powiedzenia, jeśli słuchacze nie będą Cię dobrze słyszeć, bo dźwięk charczy lub przerywa.

W ten sposób dochodzimy do kwestii jakości łącza internetowego. Mieszkam w wiejskiej części Łomianek. Do granicy Warszawy mam raptem trzy kilometry. Niestety,  dobrego łącza internetowego u mnie nie uświadczysz.

Jestem skazany na Neostradę o teoretycznej szybkości przesyłania 10 Mb/s. Niestety, za tyle płacę, a tyle nie otrzymuję. Przeciętnie ta wielkość wynosi 6 Mb/s. Jednak tu jest pułapka!

Jeśli jesteś organizatorem webinaru, interesuje Cię szybkość wysyłania danych, a nie ich pobierania.  W przypadku Neostrady interesująca nas przepustowość wysyłki danych jest przeciętnie 10 razy niższa niż ich pobieranie!

Jak możesz to sprawdzić w swoim przypadku? Ja używam do tego celu witryny: Speed Test. Jest to wygodne narzędzie testujące prędkości łącza. Dzięki niemu sprawdzisz, naciskając przycisk ’Rozpocznij test prędkości’, jakie są faktyczne prędkość pobierania i wysyłania danych między Internetem a Twoim komputerem.


W ciągu kilkunastu sekund otrzymujesz wynik. Możesz go powtórzyć kilka razy, żeby przekonać się, na ile łącze jest stabilne i jaka średnia prędkość występuje.

W moim przypadku jeden z pomiarów wygląda jak na obrazku poniżej. Co tu dużo mówić, nie jest on satysfakcjonujący. Niestety, Orange słabo liczy się ze mną jako klientem i o zwiększeniu prędkości nawet nie chce słyszeć. Przynajmniej na razie. O światłowodzie nie ma co marzyć.


Jak widzisz powyżej , u mnie szybkość wysyłania informacji jest niska. A i tak osiągnąłem ja tylko dzięki temu, że wszystkie łącza wewnętrzne w domu, a więc połączenie głowicy wejściowe z ruterem i rutera z komputerem są kablowe.

Pierwotnie używane przeze mnie łącze WiFi aczkolwiek wygodne, bo laptop mogłem używać w całym domu, zmniejszało jeszcze prędkość wysyłania danych o 30-40%. Przy takich warunkach zrobienie webinaru byłoby niemożliwe.

Rozważałem również Internet na łączach sieci telefonii komórkowej LTE. Niestety, żaden z operatorów nie chciał się wypowiedzieć, jaka będzie gwarantowana minimalna szybkość wysyłania danych.

PLAY przebąkiwał, że będą za jakiś czas stawiać nowy maszt w pobliżu lub poprawiać nadajnik/odbiornik na istniejącym maszcie innej sieci, z którą współpracują. Wtedy będzie można wrócić do rozmowy.

Z moich doświadczeń wynika, że minimalna szybkość eksportu danych powinna wynosić minimum 1 Mb/s. A co robić, gdy tak jak u mnie mamy łącze o gorszych parametrach?

Wtedy zapomnij, że możesz np. pokazywać coś na swoim komputerze. I to wcale nie jest koniec kłopotów. Jeśli transmisja ma dojść do skutku, musisz wprowadzić kilka ograniczeń.

Po pierwsze, wszystkie materiały, które chcesz pokazać uczestnikom, należy wcześniej wgrać na serwer pokoju webinarowego.

Po drugie, obniż parametry przekazu wideo. Jeśli mimo to obraz powoduje zaniki dźwięku, zdecyduj się na awatar lub swoje zdjęcie zamiast przekazu wideo. Pamiętaj, tak jak pisałem kilka akapitów wcześniej, Twoim priorytetem ma być dźwięk, a nie obraz.

Po trzecie, warto rozważyć zakupienie profesjonalnego mikrofonu i ewentualnie kamerki internetowej o dobrych parametrach.

Trudno mi sobie wyobrazić prowadzenie webinarów bez odpowiedniego sprzętu. Byłem zmuszony wymienić po 10 latach swój zasłużony laptop. Obecnie posługuję się laptopem firmy Dell, model Inspiron z serii 5000.

Ma on wbudowane dwa ważne elementy: kamerkę i bardzo dobrej jakości mikrofon. Mimo że posiadam mikrofon zewnętrzny firmy BOYA, jakość mikrofonu w laptopie jest tak dobra, że nie ma potrzeby posługiwać się innym.

To tyle podstawowych informacji o prowadzeniu webinaru. Przy okazji podam Ci kilka uwag , gdy jesteś tylko jego słuchaczem.

Co ma robić odbiorca webinaru?

 

Obawiam się, że możesz mieć kiepski odbiór, gdy Twój komputer lub laptop jest przestarzały. Mam tu na myśli zbyt słaby procesor i ewentualnie mało pamięci RAM. Mam zbyt małą wiedzę informatyczną, aby Ci podać konkretne minimalne parametry sprzętu komputerowego wymaganego do korzystania z webinarium. Niestety, w tym przypadku podpytaj zaprzyjaźnionego informatyka.

Uwaga:
Są również aplikacje, które pozwolą Ci oglądać webinar na smartfonie.

Gdy masz sprzęt komputerowy o gorszych parametrach, możesz się ratować, wyłączając podczas webinaru wszystkie zbędne aplikacje/programy. To pozwoli Ci zaoszczędzić moce przerobowe procesora.

Jeśli pogorszy się podczas transmisji odbiór, zwłaszcza dźwięk, najczęściej skutecznie pomaga odświeżenie witryny, za pośrednictwem której odbywa się transmisja. Wtedy następuje „złapanie” nowego łącza i dopasowanie parametrów. Niestety, to trwa najczęściej przynajmniej kilkadziesiąt sekund i wtedy tracisz część audycji.

W wielu przypadkach prowadzący webinar może dysponować nagraniem z niego. Wtedy istnieje okazja zdobyć takie nagranie na dogodnych warunkach finansowych, zwłaszcza gdy Cię nie było na webinarze.

Warto zalogować się na webinar kilka minut przed jego rozpoczęciem. Bardzo często pokoje webinarowe proponują Ci na wstępie sprawdzenie parametrów łączności i jakości słuchawek lub głośników. Wtedy masz większą pewność, że transmisja przebiegnie bez zakłóceń.

Przy odbiorze webinaru wystarczy szybkość przesyłu, czyli tutaj pobieranie danych z Internetu, na poziomie 512 kb/s. Taki parametr jest już w Polsce właściwie ogólnodostępny. Czasami tylko operatorzy sieci komórkowych mogą go specjalnie zaniżać, gdy przekroczysz zakupioną pulę transferu.

Jakie pułapki czyhają na webinarze?

 

Przyznasz, że wiem już dużo na temat, jak prowadzić webinary. Jednak okupiłem to niejedną wpadką. Najgorsza przydarzyła mi się miesiąc temu na początku października tego roku. Całkiem niedawno. Wtedy zdecydowałem się przeprowadzić samodzielnie webinar.

Podczas prób było wszystko dobrze, czyli działało jak trzeba. Owszem, korzystałem z innej platformy webinarowej niż poprzednio. Tym razem był to pokój w MyOwnConference. Niemniej zasada posługiwania się ekranem prowadzącego webinar była podobna do tego, co miałem przećwiczone w ClickMeeting.

Jednak w momencie transmisji webinaru nastąpiła katastrofa. Uczestnicy nie słyszeli mojego głosu, ani nie widzieli mojej twarzy. Dla mnie dramat! Po paru minutach zorientowałem się, że działa przynajmniej czat. Dzięki temu mogłem napisać przeprosiny i odwołać webinar.

Nic nie byłem w stanie sam zrobić. Wpadłem w pułapkę niewiedzy internetowej.


Byłem przekonany, że wina leży po stronie
MyOwnConference. Przecież w czasie przygotowań wszystko działało jak trzeba, tzn. na ekranie było widać prezentację, w górnym lewym rogu był obraz wideo, a dźwięk brzmiał donośnie.  

Postawiłem na nogi kogo się tylko dało w MyOwnConference. Technicy twierdzili, że u nich na portalu wszystko działa prawidłowo. W końcu ich serwis zainstalował jakieś oprogramowanie na moim laptopie. Dzięki temu znaleźli błąd u mnie. Czułem się głupio!

Nie wiedzieć czemu przeglądarka Google Chrome blokowała u mnie automatycznie dostęp do mikrofonu i kamerki. Wystarczyło jedno kliknięcie, aby wszystko wróciło do normy.

Kilka dni później odbył się już bez przeszkód pierwszy bezpłatny webinar z cyklu o budowaniu pewności siebie. Przynajmniej ze dwa lata wahałem się, czy wypada poruszyć publicznie tak subtelny i osobisty temat. Wydawało mi się, że nikt nie zechce tego słuchać, bo przecież do takiej bolączki się nie przyzna. Chociaż wiem, że to bardzo poważny i dokuczliwy problem wielu osób.

Myliłem się. To było do tej pory moje najliczniejsze seminarium internetowe.

Przy okazji moja wpadka pokazała, czym jest pewność siebie w praktyce. Kiedyś bym się spalił ze wstydu; biadolił, że wszystko się sprzysięga przeciwko mnie; odgrażał się, że już nigdy nie będę zajmował się czymś, na czym się nie znam; i wygadywał podobne bzdury.

Teraz oczywiście było mi przykro, że zawiodłem słuchaczy. Jednak jestem przekonany, że z tej pułapki wyszedłem z twarzą. Ot, zdarzył się niemiły „wypadek przy pracy”. Stawiam tezę, że drugi raz on się nie powtórzy.

Dla mnie brak pewności siebie to wynik niskiego poczucia własnej wartości. A różne doświadczenia spowodowały, że obecnie nie biorę do siebie niepowodzeń osobiście. Przeciwnie, wyciągam wnioski, jak nie dopuścić do ich ponownego zaistnienia.

Nie poddaję się trudnościom i zdarzeniom, na które nie mam wpływu lub jest on zawiniony przeze mnie w niewielkim stopniu, lecz niecelowy. Skupiam się na szukaniu rozwiązań.

Wtedy zamiast frustracji pojawia się zadowolenie, że przeciwności mnie nie złamały. Zrozum, pozytywne działanie zawsze buduje pewność siebie.

Jeśli ograniczają Cię koszty, to zapewniam Cię, że oba podane przeze mnie platformy, tj. MyOwnConference i ClickMeeting oferują przez miesiąc darmowy dostęp do pokoju webinarowego.

Co prawda wtedy jest trochę ograniczeń w stosunku do wersji komercyjnej, np. ograniczony czas nagrania i dopuszczalna liczba uczestników. Jednak pozostałe funkcjonalności pozwalają w pełni zapoznać się, co ma do dyspozycji prezenter.

Dlaczego warto robić webinary?

 

Truizmem jest stwierdzić, że żyjemy w czasach wymagających ustawicznej edukacji. Mnie wielu rzeczy przydatnych we współczesnym świecie nie uczono ani podczas studiów, ani później w czasie kariery zawodowej.

W takich użytecznych dziedzinach jak informatyka czy psychologia pozytywna jestem samoukiem. To ma wbrew pozorom wiele zalet. Na nowym dla mnie gruncie popełniam tyle błędów i zdobywam tyle doświadczeń, że mogę być dla Ciebie cennym przewodnikiem lub doradcą, aby Ci było iść łatwiej po swojej drodze do sukcesu. 

Dostrzegam, jak wiele osób wokół mnie galopuje „webinarowo”.  Gdybym dopiero teraz zaczął „raczkować” w tym zakresie, a nie jak zrobiłem to kilka miesięcy wcześniej, trudno byłoby mi ich dogonić lub przegonić. Już samo utrzymanie się w obecnym trendzie internetowym jest dużym wyzwaniem.

Może ktoś  rzec: – Udało ci się trafić na właściwy nurt i iść z prądem!

Oczywiście, to był w jakiejś mierze uśmiech losu. Nawet twórca Microsoftu Bill Gates twierdzi, że miał szczęście, bo znalazł się we właściwym czasie i zainteresował właściwą technologią. Przyznaję więc i ja, że miałem szczęście kilka miesięcy temu zainteresować się webinarami.

Tyle tylko że w ślad za poznaniem tej w miarę nowej koncepcji marketingowej podjąłem działania, które pozwalają mi zastosować ją w praktyce. Czytając ten artykuł widzisz, że nie było łatwo, lecz mimo to było warto dojść do sytuacji, że dzisiaj znowu mogłem poprowadzić kolejny webinar.

Czy mogę być w pełni zadowolony z moich webinarów? Jeszcze nie. Niemniej napływające opinie wskazują, że jest coraz lepiej i ciekawiej na moich wtorkowych webinarach. Zatem zarezerwuj sobie czas i zaglądaj do mnie we wtorki między godziną 20 a 21. Zapraszam, życząc dobrego odbioru.

Pozdrawiam webinarowo,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

 

Jak nabieram pewności siebie

Drogi Czytelniku,
asumptem do napisania tego artykułu okazał się wywiad, który przeprowadził ze mną Tomasz Słodki. To dziennikarz, biznesmen, miłośnik nowych technologii i podróży. Mówi o sobie, że „bezgranicznie realizuje swoje pasje”. Dla mnie jest to rewelacyjna dewiza działania. Te słowa nie są rzucane na wiatr. W rozmowie z Tomkiem od razu daje się wyczuć, że to pasjonat tego, co robi.

Zresztą, możesz się o tym przekonać sam. Nagranie z wywiadem zobaczysz na portalu SŁODKI LIVE.

Zapewne zauważyłeś, że jedno z pierwszych pytań tego interview dotyczyło zagadnienia poczucia niskiej wartości. To trucizna, która nie zabija od razu, lecz niszczy Cię powoli i skutecznie do końca życia. Chyba że dasz temu utrapieniu odpór. Na podstawie własnych doświadczeń wiem, że da się to zrobić. Wtedy wygrasz!

Od Ciebie i tylko od Ciebie zależy, co z tym fantem poczniesz. To Ty doprowadziłeś się do takiego stanu, że Twoja samoocena nie jest adekwatna do atutów, które dzierżysz. Owszem, występują tu okoliczności łagodzące. Proces był długotrwały i zaczął się we wczesnym dzieciństwie, kiedy wielu spraw nie rozumiałeś. Potem jednak byłeś coraz bardziej świadomy różnych rzeczy, a jednak pogodziłeś się ze swoim brakiem pewności siebie. Mam nadzieję, że tylko do czasu !!!

Możesz trwać w stanie dotychczasowego marazmu i w końcu będzie po Tobie. Będziesz mieć siebie dość. Nieraz sobie nawymyślasz: „Ty ćwoku”, „Ty gamoniu”, „Ty nieudaczniku”, „Znowu okazałeś się mięczakiem”, „Nie dam rady tego zrobić (choć obiektywnie patrząc jest to w Twoim zasięgu umiejętności- przyp. JK)” itp.

Jeśli jednak znajdziesz antidotum na brak pewności siebie, odżyjesz na nowo. Wreszcie zaczniesz wykorzystywać cały posiadany potencjał, czyli działać z pełnym wigorem.

Co musi zaistnieć, aby to nastąpiło?

Po pierwsze, uznaj, że brakuje Ci pewności siebie.
To niby oczywisty, lecz bardzo ważny punkt. Bo jeśli zgodzisz się ze stanem faktycznym, zaczniesz szukać optymalnego rozwiązania. Samo to, że czytasz ten artykuł, bardzo dobrze rokuje. Mógłbyś przecież postąpić inaczej i próbować odsunąć winę od siebie i nadal twierdzić, że inni są w tej sprawie winni, a właściwie cały świat jest popie… * (tu możesz sobie dopisać litery, które najlepiej określa Twoje wyobrażenie o nim, czyli o świecie) zupełnie.

Rozumiem, że w tym miejscu możesz się zdenerwować, pytając: – A gdzie tu moja wina? Cóż, brak pewności siebie wynika z niskiego poczucia własnej wartości. Ten stan zaś jest wynikiem długoletniego Twojego działania i przyzwolenia, o czym wspominałem kilka akapitów wcześniej.

Na szczęście chcesz temu położyć kres, chociaż brakuje Ci na razie śmiałości, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądała zwycięska kampania. Jeśli dostrzegasz nawet małe prawdopodobieństwo na podwyższenie swojego poczucia wartości, już to dobrze rokuje.

Małe szanse są często początkiem wielkich przedsięwzięć„. (Demostenes)

Dopóki Twoja nadzieja nie zgaśnie, Ty jesteś na drodze swojej przemiany. Dlatego tak ważny jest drugi punkt układanki.

Po drugie, zacznij mocno wierzyć, że pokonasz swojego wroga.
Wiara jest istotnym składnikiem nadziei. Nadaje duże prawdopodobieństwo, a czasami stuprocentową pewność, że coś istnieje lub się wydarzy, mimo że w tej chwili brakuje Ci na to dowodów.

Owszem, to jest duża trudność. Rozumiem to szczególnie jako inżynier, którego całe życie uczono, że jeśli czegoś nie da się zbadać zmysłami, a więc zobaczyć, usłyszeć, dotknąć, obwąchać czy posmakować, to jest to nieprawdziwe. Zatem należy to odrzucić.

Z pewnością biorę jednak również pod uwagę, że metody badawcze są coraz lepsze. To, czego kiedyś „NIE BYŁO”, obecnie stwierdzamy, że już „JEST”. Przykład? Proszę bardzo. Jeszcze gdy byłem na studiach za pewnik uznawano, że występują 3 postacie alotropowe węgla: grafit, sadza i diament. Obecnie znamy jeszcze grafen i fulereny. Co będzie dalej, trudno sobie wyobrazić. Niemniej tego typu przypadki wzmacniają moją wiarę, że świat ma tajemnice, których jeszcze nie poznaliśmy do końca.

Przykład wielkiej pewności siebie możesz zobaczyć poniżej. Czy też chcesz wytworzyć tak twardą „skorupę” swojej mentalności?

Photo credit: Foter.com

 

Jeśli masz na coś nadzieję, a w tym przypadku na poprawę swojej pewności siebie, to nie potrzebujesz dowodów naukowych, że to się na pewno stanie. Ty masz wewnętrzne przekonanie, że tak się stanie. Tylko to jest dla Ciebie ważne i to się liczy. Nawet jeśli malkontenci szydzą z Ciebie i wytykają Ci naiwność. Cóż, ich strata.

Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał. Wiara nie polega na bezczynnym czekaniu, aż coś się samo spełni. Wtedy jest to pobożne życzenie, które jest jej zaprzeczeniem. Mnie chodzi o to, żebyś uwierzył, że staniesz się osobą bardzo pewną siebie. A dzięki swojej wierze w to pomyślne zakończenie zaangażujesz się w działania, które służą temu celowi. Będziesz to robić krok po kroku, aż pozytywne myślenie o sobie stanie się Twoim nieodwracalnym nawykiem.

Po trzecie, zdecyduj, jaką osobą chcesz się stać.
Jak pisałem powyżej, nie jesteś skazany na to, aby tkwić w swoim starym przekonaniu o sobie. Czy już dotarła do Twojej świadomości ta wspaniała informacja? Doprawdy masz szansę stać się takiego rodzaju osobą, jaką sam dla siebie wybierzesz. Tylko Ty jesteś odpowiedzialny za to, aby tak właśnie było. To, co Ci się przydarzyło w przeszłości, nie ma teraz znaczenia. Musisz podjąć decyzję, aby swój wewnętrzny obraz siebie zmienić na lepszy.

Pamiętaj, że każdy problem, w tym wypadku niskie poczucie własnej wartości, ma rozwiązanie. Ba, możesz być pewien, że istnieje całe mnóstwo sposobów załatwienia tej sprawy. Zawsze szukaj rozwiązań. Bo gdy je znajdujesz, Twoje życie zaczyna być jeszcze bardzie wspaniałe, ekscytujące i szczęśliwe.

Zdaję sobie sprawę, że jeśli nigdy nie zastanawiałeś się, kim chcesz być, to trudno zrobić to zadanie. Zacznij zatem tworzyć zarys swojej nowej charakterystyki na podstawie ludzi, których spotykasz i bohaterów książek lub zasłyszanych opowieści.

Nie o to chodzi, żebyś kogoś bezkrytycznie małpował. Raczej myśl w kategoriach, jak stworzyć ciekawy pakiet swojej nowej osobowości. Obserwuj i przyswajaj sobie cechy osoby, która przyciąga Twoją uwagę w pozytywny sposób. Przy okazji w ten sposób wykluczysz ze swojego zachowania to, co drażni Cię u innych.

Nasz umysł jest dosyć zawodny. Spisuj więc pozytywne cechy, które chcesz posiadać i te, które będziesz z siebie wypleniać. Możesz się przed tym wzdragać, lecz uważam, że sprawy zapisane własna ręką traktujemy bardziej poważnie. Wracaj do tych zapisów jak najczęściej.

Oczywiście, że ten proces wyboru siebie nie jest łatwy. Bronimy się przed nim. Jedna z podstawowych zasad psychologii głosi, że człowiek szuka czegoś przyjemnego, a unika tego, co sprawia dolegliwość.

Jeśli jednak ten ból nie jest zbyt dokuczliwy lub ktoś się do niego przyzwyczaił (sic!), zaczynamy zwlekać. Szukamy wymówek, żeby nie zmienić swojego dotychczasowego zachowanie. Niestety, jest to kwestia wyboru. Opieramy się przed właściwą decyzją, tłumacząc sobie, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment. Prokrastynacja może nam w tym zakresie towarzyszyć całe życie.

Po czwarte, zacznij działania związane z budową pewności siebie.
Pamiętaj, że swój negatywny obraz, swoje negatywne nastawienie wobec siebie wytwarzałeś latami. To, kim jesteś dzisiaj, nie przyszło do Ciebie wczoraj. Negatywne zjawiska związane z samooceną rozwijało się w Tobie od czasów dzieciństwa. Są nawet badania, że mogły one zacząć się już nawet w życiu płodowym. Zatem nie czuj się zaskoczony, że czekający Cię proces zmian też potrwa długo. Znajdź cierpliwość dla siebie.

Zapewne nasuwa Ci się pytanie, jak to długo potrwa. To zależy od Ciebie. W moim przypadku trwało to kilka lat. Niestety, tak długo, bo nie mogłem trafić na odpowiednie osoby, które by mi w tym pomogły. W rezultacie do wszystkiego musiałem dojść sam. Owszem, to ma swoje plusy. Jako samouk mam niesamowite doświadczenie i zrozumienie dla Ciebie, jak czasami bywa trudno. Jednym słowem, stałem się takim, kogo sam kiedyś potrzebowałem.

Przypominają mi się słowa starej piosenki o kocie:
Popatrz na kota,
On się nie mota.
Gdy patrzę na obrazek poniżej, dostrzegam trafność powyższych słów.

Photo credit: theps.net via Foter.com / CC BY

Jak silny czujesz się wewnętrznie? Ja potrzebowałem słów zachęty, dopingowania, podnoszenia na duchu bądź konsultacji i wsparcia. Przed rezygnacją z wybranej drogi obroniły mnie marzenia, książki i nagrania ludzi, którzy odnieśli sukcesy.

Może jeszcze sobie w pełni nie ufasz. Mądrze jednak jest czynić to na większą skalę. Zacznij wierzyć w siebie, w swoją pomyślną przyszłość. Ja w Ciebie wierzę i czekam w gotowości z odsieczą, aby pomóc Ci przerosnąć moje osiągnięcia. Ty też musisz bezwarunkowo w siebie uwierzyć i każdego dnia podnosić pewność siebie.

Możliwe, że obecnie fakty są nieubłagane i masz gorszy okres życia spowodowany przez niską samoocenę. Ja też wciąż ulepszam swoją pewność siebie. To jest nieustający proces i jednocześnie działa on jak przypływ. Gdy ktoś skorzysta i „przypływ pewności siebie” go uniesie, „unoszę się” również ja. Piękne zjawisko!

Posłuchaj jeszcze raz wywiadu ze mną na portalu SŁODKI LIVE. Jakie nowe przemyślenia Ci się nasunęły?

Życzę powodzenia na nowej drodze życia.

Pozdrawiam z dużą dozą pewności siebie,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

Co mi daje poczucie szczęścia – przemyślenia po ponad 60. latach życia

Drogi Czytelniku,
wyobraź sobie, co mi się przytrafiło w sobotę 15. lipca 2017 r. Tego dnia kilka warszawskich klubów Toastmasters integrowało się nad Zalewem Zegrzyńskim. Zatem i ja wczesnym sobotnim popołudniem udałem się do Nieporętu.

Gdy tak sobie szedłem z parkingu na plażę, zadzwonił telefon kobiety idącej ze trzy kroki przede mną. Chcąc nie chcąc, mogłem posłuchać rozmowy, bo jakoś dziwnie ludzie teraz nie krępują się głośno rozmawiać przez komórkę.

– No, wciąż sama jestem. – Usłyszałem. – Zuza wyjechała do lasu, Franek pojechał z kolegami na rowerach. – Dodała kobieta w słuchawkę smartfona.

Chwilę słuchała i nagle wybuchnęła: – Baśka, co ty gadasz! To jego wina.

Usłyszałem jeszcze kilka stanowczych NIE. W końcu głos kobiety jakby zelżał. Uspokoiła się i powiedziała: – Jestem taka nieszczęśliwa. Basiu, dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś.

Kobieta schowała telefon do torebki i poszła w inną stronę niż ja.

Chociaż ta rozmowa nie była skierowana do mnie, zadumałem się nad jej treścią. Oto młoda kobieta, matka dwójki nastolatków, mająca na oko trzydzieści pięć, może czterdzieści lat, zadbana, chyba bogata, bo miała sporo złotej biżuterii i stylowy zegarek oraz buty i sportową torbę z charakterystycznym znakiem Nike, jest ze swojego życia niezadowolona. Czuje się nieszczęśliwa. Cóż za paradoks!

„Ludzie widzą , że są nieszczęśliwi, ale mało kto wie, że mógłby być szczęśliwy”. (Albert Schweitzer)

Jeszcze stoi mi przed oczami ta Piękna Nieznajoma. Chociaż teraz w naszym kraju ważą się losy demokracji – i to powinno być najważniejsze – wciąż wracam myślami do spraw osobistych, a konkretnie do zagadnienia poczucia szczęścia. Budzi się we mnie refleksja, czym ono jest i kiedy odczuwałem pełne zadowolenie.

Od wspomnianej Nieznajomej jestem starszy o jedno pokolenie. Żyję już wystarczająco długo, aby rozumieć istotę szczęścia jako takiego. Nie był to u mnie proces ciągły. Najwcześniejszy moment, który utkwił w mojej pamięci to było pierwsze wejście na plażę morską. Byłem wtedy po trzeciej, może czwartej klasie podstawówki. Już nie pamiętam, gdzie to było, lecz do dziś wspominam zbliżający się widok morza. Nie widziałem go z powodu pasma wydm, lecz szum i powiew wiatru wzmagał się coraz bardziej.


Aż wreszcie w szparze między trawą morską w oddali zobaczyłem morze ze statkiem daleko na horyzoncie. Zrobiłem jeszcze kilka kroków pod górkę. Wtedy pojawiła się plaża i grzywacze fal. Coś dla mnie przepięknego. Pamiętam, że niczym Czterej Pancerni i Szarik rzuciłem się przywitać z morzem. Mała rzecz, a do dziś na to wspomnienie z dzieciństwa pojawia się na mojej twarzy uśmiech. Cóż, byłem wtedy szczęśliwy.

I właściwie jest to jedyna szczęśliwa pamiątka z okresu edukacji. Potem w różnych podstawówkach, szkole średniej i na studiach już tylko narastało moje niskie poczucie własnej wartości. Skąd się brało?

Gdy sięgam pamięcią do tamtych czasów, nałożyło się na to kilka czynników. Byłem słaby fizycznie, więc nieraz w szkole ulegałem silniejszym osobnikom. Miałem też kiepskie wyniki z WF-u. Wolno biegałem i kiepsko panowałem nad piłką, gdy graliśmy w nogę. Rodzice na dodatek stawiali mi za wzorzec kuzynki i kuzynów, którzy albo pięknie malowali, albo świetnie się uczyli, albo rokowali lepiej ode mnie w innych dziedzinach. Ja z kolei nie chciałem być poukładany tak jak oni. Miałem inne priorytety. Przez to wzrastałem w poczuciu kogoś gorszego.

Bardzo dobry artykuł o poczuciu własnej wartości znajduje się na stronie Michała Pasterskiego.

Owszem, zdarzały się w moim życiu chwile przelotnego szczęścia: jakaś premia w pracy, list gratulacyjny od ministra, poznanie Żony, narodziny dwóch synów, czy wybudowanie domu. Trudno, aby z takich zdarzeń się nie cieszyć. A jednak one nie poprawiały mojego obrazu siebie. Wciąż widziałem tylko, ilu znajomych osiąga lepsze rezultaty ode mnie. Porównywałem się z innymi. Cóż za fatalny błąd!!!

Zobacz wywiad z Wojciechem Eichelbergerem, w którym też mówi o szczęściu. Ten punkt widzenia jest mi bliski.

Wydawało się, że ten mój stan ducha pozostanie niezmieniony do końca życia. No bo co mogło go zmienić? Praca z dojazdami zajmowała mi minimum dwanaście godzin. Wciąż wykańczałem dom, bo nie mogłem trafić na ekipę, która spełniłaby moje standardy rzetelności. A jednak życie potrafi spłatać figla. Wszystko się zmieniło, gdy na przełomie 2006 i 2007 r. straciłem pracę.

Zazwyczaj jej utrata to jeden z największych ciosów psychicznych. Natomiast ja od kilku miesięcy zdawałem sobie sprawę, że ten fakt nastąpi. Chociaż miałem dość niekompetencji zwierzchników, byłem zbyt słaby, aby cisnąć wymówienie. Czekałem na ruch pracodawcy. I się doczekałem. Rano ekran komputera zrobił się czarny. Wiedziałem, co to oznacza. To był koniec mojej pracy etatowej. Zdecydowałem, że już nigdy nie będę dla nikogo pracować.

Oczywiście teraz mając dużo większe doświadczenie życiowe, odejście z pracy rozegrałbym inaczej. Byłbym o wiele lepiej do niego przygotowany. Jednak wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem: wziąć odprawę i poczuć wolność. Miałem dość tego, że ktoś podejmuje za mnie decyzje, a ja mam je spełniać i najczęściej świecić za nie oczami. Koniec, wystarczy!

Wbrew oczekiwaniom lekko nie było. To prawda, że zawiodłem się na wielu ludziach. Byłem przekonany, że pomogą mi na nowej drodze życia, aby zmienić je na lepsze. A może za bardzo na nich liczyłem?

Wszak oni pozostali w moim dotychczasowym świecie. Tymczasem ja zdecydowałem się postawić na własny rozwój osobisty i zmierzyć się z czymś zupełnie dla mnie innym. Stopniowo frustracja ustępowała przekonaniu, że po nowemu dam radę zapewnić sobie dostatek i będę miał z życia większą satysfakcję , bo twórczo pokieruję swoim losem. Teraz wydaje mi się to oczywiste. Wtedy nie było to takie proste.

A jednak gdzieś w głębi duszy miałem przekonanie, że szczęście odnajdujemy  tu i teraz.

To jednak boli, bo rani duszę, gdy po trzydziestu latach przestajesz być czynnym inżynierem. Wiesz już, że nigdy nie dotkniesz instalacji od środka, nie będziesz na rozruchu nowej linii technologicznej, nie usprawnisz węzła produkcyjnego, ani nie poznasz w kanciapie prawdziwych przyczyn awarii. Jednocześnie jakimś dziwnym trafem dochodzą do Ciebie uśmieszki i opinie tych osób, które znałeś, co twierdzą, że niewiele osiągniesz. Przykre, lecz prawdziwe!

Trudno wytrwać, gdy ludzie, których uważasz za mentorów, okazują się pijawkami finansowymi. Brakuje Ci doświadczenia biznesowego, więc wiele razy narażasz się na wykorzystanie Twojej naiwności i zaufania. No i nie zapominajmy, że wciąż kulą u nogi było moje niskie poczucie własnej wartości. Jak w tych warunkach być szczęśliwym?

 

A jednak się nie poddałem. Nie zrezygnowałem, choć były powody. Moim atutem okazała się wytrwałość Wkrótce wpadła mi w ręce książka „Teraz odkryj swoje silne strony” Marcusa Buckinghama i Donalda O. Cliftona. Trafiłem w niej na wyniki badań Instytutu Gallupa o utalentowanych ludziach sukcesu i kod testu StrengthsFinder. Tak poznałem swoich pięć dominujących talentów. Gdy przeczytałem ich opisy, zrozumiałem, jak bardzo myliłem się w ocenie siebie. Wszystko, co uważałem za słabości, okazało się moimi atutami.

To był przełom, bo odkrycie talentów dało mi coś więcej. Nie tylko poczułem się świetnie, że też jestem utalentowany, a zatem jestem kimś. Moje myśli zaczęły krążyć wokół zagadnienia obowiązku moralnego za to, co trafia się w życiu. Dopiero wtedy pojąłem, że trzeba wziąć sto procent odpowiedzialności za rezultaty życia i że nikt mnie z tej odpowiedzialności nie zwolni. Chyba że ja sam! A tego nie chciałem.

Jednak gdzieś w głębi duszy miałem przekonanie, że szczęście jest drogą. Należy odnajdywać je tu i teraz! Trzeba się cieszyć szczęściem właśnie dziś, a nie u kresu życia, kiedy możemy już niewiele kojarzyć.

Tak zaczęła się moja droga ku trwałemu poczuciu szczęścia. Szybko zrozumiałem, że ograniczenia tkwią we mnie. Mam błędne przekonania mentalne o sobie i trzeba to zmienić. Chłonąłem dużo wiedzy z książek, nagrań i seminariów, więc wiedziałem, że mogę tego dokonać. Byłem świadomy, że aby odczuwać szczęście, muszę dążyć uzyskania w życiu harmonii. Wtedy będzie ono trwale satysfakcjonujące.

Początkowo nieśmiało, a potem świadomie zacząłem znowu marzyć. Wpierw się tego bałem, a potem wstydziłem. Wydawało mi się to takie dziecinne, „nieinżynierskie”, wręcz infantylne. Minęło jednak kilkanaście miesięcy i poczułem siłę marzeń. To z nich zacząłem czerpać motywację. Spisałem nawet swoją listę 100 marzeń. Też radzę Ci to zrobić, bo Twój umysł ukierunkuje się na to, do czego masz dążyć.

Jedną z wartości, która była mi zawsze bliska, jest osobista uczciwość. Zawsze byłem wielkim przeciwnikiem tezy, że „widziały gały, co brały”. W moim widzeniu świata nie wypada oszukać klienta czy kogokolwiek innego. Sposób, w jaki ktoś traktuje drugiego człowieka, dużo mówi o nas samych. A to, że inni ludzie postępują inaczej, nie jest dla mnie wystarczającym argumentem do czynienia zła.

Oczywiście bycie uczciwym nie zawsze jest opłacalne. Jest bezspornym faktem, że wiele dwój na studiach dostałem dlatego, że nie ściągałem. Lecz z drugiej strony, dzięki takiej postawie okazało się to zbawienne w praktyce inżynierskiej. Gdy trzeba podjąć błyskawiczną decyzję, lepiej odwołać się po rozwiązanie do własnego umysłu niż do ściągi.

Po wielu latach na jednym z pikników wydziałowych dowiedziałem się, że asystencji zakładali się, który pierwszy złapie mnie ze ściągą. Byli bez szans – grałem w edukację uczciwie. Nawet dziś, gdy to wspominam, mam satysfakcję z przyjętych reguł gry. Odczuwam dumę, bo gdybym postępował za młodu inaczej, trudno byłoby o spokój ducha w latach późniejszych. A tylko w stanie satysfakcji możesz doświadczać szczęścia. Zobacz, jak drobne sprawy na nie wpływają. Właściwie już wtedy byłem właścicielem swojego życia, choć nie byłem tego świadomy.

Tak samo nie rozumiałem w dawnych latach, czym jest wdzięczność. Oczywiście rozumiałem, że gdy coś dobrego dostajemy, to wypada za to podziękować. A co, jeśli spotyka nas coś przykrego? Czy wtedy możemy pomstować? Myślę, że niekoniecznie. Przecież często brakuje nam kryteriów, żeby stwierdzić, jaki dać kwantyfikator danemu zdarzeniu: dobry bądź zły. Doraźnie trudno stwierdzić, co się ostatecznie okaże dla Ciebie dobre, a co złe. Tu łatwo o pomyłkę.

Weźmy choćby przykład mojej utraty pracy. To nie było dla mnie miłe uczucie, a jeszcze Żonie zepsuli Święta. Paradoks polega na tym, że za moje poglądy chcieli mi dokopać, a w gruncie rzeczy dostałem piękny prezent pod choinkę. Tyle że wiem o tym teraz. W Wigilię 2006 r. patrzyłem na to zdecydowanie inaczej.

Dlatego tak wiele lat zajęło mi zrozumienie, że zamiast pomstować na przykre wydarzenie, lepiej spojrzeć na nie pod kątem, co ono może mnie nauczyć. Zdobycie cennego doświadczenia może okazać się warte każdej ceny.

Bądź wdzięczny!

Dzisiaj już wiem, że okazywanie wdzięczności jest głównie kwestią naszej postawy. Paradoksalnie to dlatego czujemy się szczęśliwi, że mamy wewnętrzną potrzebę dziękowania za to, co nam się trafia każdego dnia. Poszukiwanie rozwiązań pojawiających się problemów uruchamia naszą kreatywność. Dopiero wtedy możemy w pełni uruchomić i wykorzystać nasz potencjał, czyli zastosować w praktyce posiadane talenty i nabyte umiejętności. Podołanie różnym wyzwaniom buduje naszą mentalną twardość. Byle co nas nie złamie.

Życie bywa brutalne. Nikt nie twierdzi, że zawsze jest sielsko i anielsko. Przekonałem się o tym w 2015 r. Trzy osoby z naszej rodziny znalazły się w jednym szpitalu. Mama dostała udaru mózgu. Widziałem ciało młodszego syna, gdy leżał na łóżku bez życia – serce nie biło. Słuchałem zmartwiały lekarza, który mi tłumaczył, że syn ma tak silną kwasicę, że jest nie do uratowania, bo zniszczone ma co najmniej serce, nerki i mózg. A jakby tego było mało, u mnie wykryto nowotwór na styku kości skroniowej, zatoki klinowej i opony mózgowej. Fatalne miejsce.

Trudno powiedzieć, jakbym się zachował kilka lat wcześniej. Pewnie by mnie to spiętrzenie nieszczęść złamało. Teraz było jednak inaczej. Gdybym wpadł w rozpacz, okazałbym się mięczakiem, bo to by znaczyło, że użalam się nad sobą. Przecież w tym układzie była jeszcze moja Żona. Możesz sobie wyobrazić, co ona przeżywała. I co, miałem pogłębiać tę tragiczną atmosferę? To byłoby najłatwiejsze, bo w takich sytuacjach trudno powstrzymać emocje na wodzy. Wolałem jednak potraktować te zdarzenia jako czas próby.

Ludziom się wydaje, że tylko pieniądze dają poczucie szczęścia. Gdy doświadczasz tak ekstremalnych doświadczeń, jak mi się trafiły, schodzą one na dalszy plan.

Po wylewie Mama umarła cztery miesiące później. Nie dało się jej uratować. Wyrzuciłem z pamięci wszystkie przykre sprawy z tym związane. Zostawiłem tylko jeden radosny fakt. Kilka godzin przed śmiercią Mama się ocknęła i mnie poznała. Zaczęliśmy rozmawiać. Kojarzyła wszystko jak zdrowa osoba. Nawet mówiła wyraźnie, bo poprzednio bez ładu i składu tylko bełkotała ku zgrozie innych pacjentek i personelu.

Syn po trzech tygodniach wybudził się ze śpiączki. Przeżył sześć reanimacji. Nerki w końcu podjęły pracę. Neurologicznie jest nienajgorzej. Głębokie do kości odleżyny zagoiły się i zarosły. Nauczył się żyć z młodzieńczą cukrzycą. Bada sobie poziom cukru kilka razy dziennie i dobiera dawkę insuliny. Można się tym martwić. Ja wolę się cieszyć.

Mój nowotwór okazał się niezłośliwy. Profesor W. Koszewski wydziabał go przez nos. Z pobytem na neurochirurgii wiąże się jeszcze jedno zdarzenie. Na drugi dzień po operacji pan Profesor powiedział mi, że gdyby wszyscy jego pacjenci mieli takie nastawienie do życia jak ja, większość z nich by żyła. Uśmiechnąłem się pod nosem. Ten epizod pokazał mi, jak daleką drogę przeszedłem.

Dlatego z pełnym przekonaniem głoszę, że aby czuć się osobą szczęśliwą, należy podjąć wcześniej odpowiednią decyzję, że tacy właśnie będziemy. To jest wyłącznie kwestia naszego wyboru. Przecież to był mój wybór, że takim człowiekiem się stałem.

Wierzę, że poczucie szczęścia jest zaraźliwe. Oznacza to, że każdy z nas może ludzi w swoim otoczeniu uszczęśliwiać. Dawać im nadzieję, że nawet jeśli mają obecnie trudny okres w swoim życiu, to on minie. Przy takiej postawie do życia, przy takim nastawieniu do zdarzeń losowych będzie Ci się żyło każdego dnia coraz lepiej!

Pozdrawiam szczęśliwie,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

 

Domowe grzybobranie

Drogi Czytelniku,
sezon urlopowy ruszył, a ja dam wpis na bloga z domowego zacisza. Inspiracją do rozważań okazało się grzybobranie. Chociaż mieszkam w pobliżu Puszczy Kampinoskiej, wcale nie musiałem do niej jechać na grzyby. Zresztą, chyba obowiązuje zakaz zbierania w niej płodów leśnych, więc oszczędziłem sobie spotkania ze Strażą Leśną. I ewentualnych nieprzyjemności, gdyby trafić na służbistę.

Co by nie mówić, to wspaniałe uczucie, gdy tuż pod domem sprawne oko grzybiarza spocznie na podejrzanych obiektach i okazuje się, że to grzyby jadalne. Konkretnie dorodne i zdrowe, czyli bez robaków, maślaki.

Delikatne odsłonięcie trawy ujawniło jeszcze jedno miejsce rośnięcia grzybów. No i zaczęło się grzybobranie.

Szybko pojawił się właściwy sprzęt do zbiorów, czyli nóż i miska. Możesz zapytać, dlaczego te maślaki są z całymi korzeniami. Otóż należę do grzybiarzy, którzy wykręcają grzyby z grzybni, a nie ucinają ich. Takie ucięte końcówki mogą potem gnić i zakazić grzybnię. W rezultacie zbiory są mniejsze.

Obecny rok od samego początku zapowiadał się grzybowo. To zdjęcie zrobiłem pierwszego dnia w Nowym Roku. Tak: 1.01.2017 r. Też na terenie swojej posesji. Co prawda to nie są maślaki, lecz czyż nie jest to piękny widok?

Z pewnością nie byłoby tych zdjęć, gdybym nie podjął decyzji 25 lat temu, żeby kupić kawałek pola, odrolnić działkę i potem wybudować dom. Efektu nie było widać od razu, bo tak jest zawsze w przypadku odroczonej gratyfikacji. To coś, co zobaczyłeś w swoim umyśle, bo tam wykiełkowało, urzeczywistnia się dopiero po jakimś czasie.

Warto cierpliwie czekać i w tym czasie robić wszystko, co trzeba, aby urzeczywistnić swoje marzenie, a ono z pewnością się spełni. W mojej wizji przyszłości nie było grzybów na własnej ;posesji. To tylko pokazuje, że przy dobrze sprecyzowanych i realizowanych celach rezultaty mogą Cię miło zaskoczyć!

PS
Od 1.08.2017 r. nie będzie już możliwości pobrać bezpłatnej wersji PDF książki Przywilej wyboru. W zamian pojawi się e-book pt. 365 motywujących pytań. Szczegóły wkrótce.

Pozdrawiam przyrodniczo,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

 

STOP oszustom

Drogi Czytelniku,
we czwartek 22 czerwca 2017 r. wybrałem się na zaproszenie redaktora Dariusza Maciejewskiego do Czytelni Naukowej nr IV Biblioteki Publicznej w Dzielnicy Mokotów m.st. Warszawy. Kolega Redaktor prowadził tam spotkanie autorskie z Bożeną Kultys z Bytomia nt. jej książki STOP oszustom.

Ta książka jest niezwykle społecznie potrzebna. Autorka ma duże doświadczenie w pomaganiu ludziom , którzy zostali oszukani. Niestety, w wielu wypadkach oszuści są tak przebiegli lub oszukane osoby za późno zgłaszają się o pomoc , że niewiele już można zrobić, aby sprawę odkręcić.

A możemy być oszukani właściwie na każdym kroku: w Internecie, podczas rozmowy telefonicznej czy w spotkaniu oko w oko z oszustem. Dla oszusta każde miejsce jest dobre, a ofiara starannie dobrana. Często sama – przez chciwość, naiwność bądź niewiedzę – pcha się w jego łapy. Pani Bożena przytaczała przykłady, gdy niewinna prośba o sms skutkowała kosztami kilkuset złotych.

Wiele innych przykładów znajdziesz w polecanej przeze mnie książce Bożeny Kultys. Na dodatek autorka prowadzi bardzo wartościowy portal www.stop-oszustom.pl. W nim na bieżąco znajdziesz przestrogi, gdzie mogą Cię oszukać np. na Facebooku (sic!) lub podstawiając Ci prawie identycznie wyglądającą fakturę do zapłacenia. Jeśli nie wykażesz czujności, nawet kiepski oszukaniec oskubie Cię bezlitośnie.

Cóż można w tej sytuacji poradzić? Jeśli chcesz żyć bezpiecznie, koniecznie zapoznaj się z przestrogami Autorki. Mam również nadzieję, że stosowne służby państwowe też zaczną lepiej pełnić swoją rolę, aby uniknąć oszustw na wielką skalę typu Amber Gold, SKOK itp.

PS
Pani Bożena kończy właśnie studia pedagogiczne. Jestem przekonany, że zacięcie dydaktyczne pozwoli jej dotrzeć do rzeszy potencjalnych ofiar oszustw zanim znajdą się w łapach naciągaczy i kanciarzy.

Pozdrawiam ku przestrodze,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

Pierwszy webinar

Drogi Czytelniku,
jutro 1 czerwca 2017 r. o godzinie 21:00 odbędzie się mój pierwszy webinar. Nosi on tytuł „Prawdopodobnie najlepszy sposób na dalszy rozwój osobisty po lekturze książki Przywilej wyboru„. To kolejny krok w nabieraniu przeze mnie nowych umiejętności. Możesz się zarejestrować na webinar za pomocą tego linku. Dla pewności bądź parę minut przed 21:00.

W zasadzie ten webinar jest przeznaczony dla czytelników mojej książki. Niemniej jednak jeśli interesujesz się zagadnieniami rozwoju osobistego, z pewnością skorzystasz z podanych informacji. Do usłyszenia jutro!

PS
Jeśli chcesz zrobić szybkie postępy w praktycznych zastosowaniach narzędzi internetowych, możesz skorzystać ze świetnego szkolenia Mirosława Skwarka.

Pozdrawiam słyszalnie,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

Motywacja według Helmuta

Drogi Czytelniku ,
minęły trzy dni od czwartkowego (27.04.2017 r.) konwersatorium TQM prof. Andrzeja Blikle w nowej siedzibie, tj. Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej. No cóż, nowa dyrekcja Ośrodka Rozwoju Edukacji uznała, że obecność Profesora w tym miejscu jest niewskazana i po 20 latach spotkań w budynku w Alejach Ujazdowskich 28 kazała mu się wynieść.

Biorąc pod uwagę, że dyrektor ORE dr Barbara Rudzińska-Mękal pracowała ostatnio jako prezes zarządu w Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji w Piasecznie Sp. z o. o., można uznać, że wpuściła się w kanał. W moim sposobie widzenia świata uważam, że trzeba być skończonym idiotą, aby z instytucji zajmującej się edukacją pozbywać się takiego źródła wiedzy jakim są konwersatoria TQM.

Na czwartkowym konwersatorium gościem prof. Andrzeja Blikle był Helmut V. Gläser, niezależny konsultant, międzynarodowy trener biznesu władający kilkoma językami, ekonomista i interim manager. Świetny gość, znakomicie posługujący się językiem polskim.

Główna teza jego czterogodzinnego warsztatu/wykładu sprowadzała się do słów: Motywowanie zabija motywację. Ciekawe, nie? Przecież za to rozliczają menedżerów, żeby motywowali. Dają im nawet do tego narzędzia w postaci funduszu premiowego i firmowych bonusów (telefon, samochód, opieka medyczna, spa itp.), czyli regulamin nagród i kar – innymi słowy: kij i marchewkę.

Szkopuł w tym, że rezultaty są odwrotne od zamierzonych. O czym wielokrotnie słyszeliśmy na innych wykładach podczas konwersatoriów TQM.

Co zatem motywuje? Poczucie sukcesu!!! A gdzie on się zaczyna? Gdy nasza praca ma sens. To jest pierwszy i najważniejszy czynnik, żeby można było mówić o motywacji. Co prawda zdaniem pana Helmuta o długotrwałym zaangażowaniu ludzi w to , co robią w firmie, decyduje jeszcze 10 innych elementów (m.in wartości, odpowiedzialność, środowisko zatrudnienia), lecz bez poczucia sensu pracy nic nie da się osiągnąć. Jeśli źle się czujesz w firmie, wiesz już dlaczego.

PS
Helmut V. Gläser dał wiele cennych wskazówek. Radził, aby nigdy nie żądać podwyżki, bo to z góry przegrana sprawa. Taka prośba działa na szefa jak czerwona płachta na byka. Zamiast o podwyżce rozmawiaj o dopasowaniu wynagrodzenia do wydajności w pracy i zakresu obowiązków. Wtedy masz duże szanse na sukces finansowy. Czego Ci życzę.

Pozdrawiam motywująco,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl
Facebook

Etui

Drogi Czytelniku,
miałem kilka tygodni temu przykre zdarzenie. Złodziej ukradł mi dokumenty. Jedyna pociecha to taka, że się naciął na współczesne zdobycze techniki i nagrał go monitoring. Stąd wiem, że była to kradzież, a nie zguba. Na dodatek zdarzenie miało miejsce w budynku starosty, więc z urzędu Policja musiała wdrożyć śledztwo.

Moim prywatnym zgłoszeniem chłopaki w niebieskich mundurach nie bardzo chcieli się zająć. Tłumaczyli mi, że i tak złodzieja nie znajdą. Jest zatem mała nadzieja, że sprawiedliwości stanie się zadość, bo śledztwo jednak ruszyło, tzn. ja musiałem zgłosić się na komendę powiatową policji. Z drugiej strony, od tego czasu cisza, więc szanse na wykrycie sprawcy są – jak sądzę – coraz mniejsze.

Dalszą niedogodnością okazało się to, że ponoć na skutek „dobrej zmiany” teraz na dowód rejestracyjny i prawo jazdy nie dają przezroczystego etui, jak kiedyś. (Tak przy okazji, czy wiesz, że wymawiając słowo ETUI powinniśmy akcentować ostatnią literę, czyli „i”. Wszak to francuskie słowo!) Musiałem więc w coś takiego zaopatrzyć się we własnym zakresie. Na Allegro zamówiłem interesujący mnie futeralik taki jak poniżej.

Mijały kolejne dni i cisza. Przesyłka nie nadchodzi. Zadzwoniłem do firmy, czy etui wysłali. Okazało się, że tak. Szkopuł był w tym, że ze względu na wartość przesyłki wynoszącej tylko kilka złotych, wybrałem jako sposób dostawy list ekonomiczny. Nie było zatem możliwości śledzenia jego trasy.

Możesz się dziwić, dlaczego piszę Ci o tak banalnej sprawie. A bo to pierwsza zagubiona przez pocztę przesyłka? Nie, lecz nauka z tej historii jest zupełnie inna. I tu się zaczyna najciekawszy wątek.

Wyobraź sobie, że gdy przesyłka wciąż nie nadchodziła, kilka razy zadzwonił do mnie właściciel firmy Biblios z Lublina. Pan Sławomir Kalinkiewicz był tak zażenowany sprawą, że po dwóch tygodniach od wysyłki chciał już nadać na swój koszt (sic!) drugie etui – tym razem listem poleconym. Rzadko się spotyka ludzi, którym tak zależy na kliencie.

Jeśli będziesz potrzebować jakiś wyrób z galanterii skórzanej lub tworzywowej, z pełnym przekonaniem mogę Ci polecić zakupy w firmie Biblios. Warto wspierać takich przedsiębiorców.

PS
Dzisiaj po południu wreszcie list z etui doszedł. Mogłem odwołać u pana Sławomira nadanie drugiego listu. Niemniej uważam, że poczta się nie popisała.

Pozdrawiam radośnie,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

Hygge

Drogi Czytelniku,
czy wyobrażasz sobie, że jeszcze dwa tygodnie temu nie znałem słowa użytego w tytule dzisiejszego wpisu? Pojawiło się ono w naszym klubie Toastmasters Leaders podczas mowy Pauliny Borkowskiej pt. Czy szczęścia można się nauczyć?

Od Pauliny dowiedzieliśmy się, że hygge to duńskie słowo, a właściwie norweskie. Oznacza ono dobrostan – dobre samopoczucie. Znane już było kilkaset lat wcześniej, gdy Norwegia do początków XIX w. stanowiła część królestwa Danii. Wymawia się je w sposób mocno skomplikowany. Brzmienie może przybrać takie formy jak hugge, hyga, hhyoogh czy heurgh. Wszystkie są poprawne. Bo hygge to stan ducha, a nie czcze gadanie.

Duńczycy uznają się za jednych z najszczęśliwszych ludzi na świecie. W Europie bezkonkurencyjnie wiodą pod tym względem prym. Pod Kopenhagą mają nawet swój Instytut Badań nad Szczęściem. Powstał w 2013 r. , aby badać jakość życia Duńczyków i ich poczucie szczęścia.

Oj przydałoby się coś takiego w Polsce. U nas jednak górują negatywne uczucia. Co chwila fala hejtu wylewa się z Internetu niczym fale z oceanu pomyj na brzeg. Nie umiemy cieszyć się chwilą tu i teraz. Odczuwamy szczęście tylko wtedy, gdy komuś bezkarnie dokopiemy.

Jak tu nie zazdrościć Duńczykom, że postępują inaczej. Pielęgnują stan hygge, dążąc codziennie do swojego szczęścia. Owszem, żyją w kraju, gdzie nie ma panów, których inni mają słuchać i im służyć. Ich władza państwowa istnieje po to, aby społeczeństwu dawać poczucie bezpieczeństwa.

To jest główny powód, że Duńczycy mają jeden z najwyższych poziomów kapitału społecznego , a Polacy najniższy. Jesteśmy jako poszczególni obywatele bardzo nieufni wobec innych ludzi. Cóż, w ten sposób nie zbudujemy emocjonalnego dobrostanu.

Co możemy w tej sytuacji zrobić? Po pierwsze, zacząć od maksymy: Nie ma złych ludzi, są tylko źle wyedukowani. Przynajmniej pod względem odczuwania szczęśliwości i poczucia własnej wartości. Po drugie, wierzę, że poczucia szczęścia można się nauczyć. Może nie będzie to od razu pełne hygge, lecz niech na początek na Twojej twarzy zagości uśmiech.

Pozdrawiam refleksyjnie,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl

 

Mit zmiany nawyku

Drogi Czytelniku,
skoro interesujesz się sprawami rozwoju osobistego, zapewne słyszałeś na wielu szkoleniach, że wystarczy tylko dwadzieścia jeden dni, aby zmienić dowolny – w domyśle zły – nawyk. Zawsze mnie interesowało, dlaczego mnie przychodzi tak trudno zmienić przyzwyczajenia. Zamiast wskazanych trzech tygodni u mnie ten czas wynosił raczej trzy miesiące. Czy Ty też tak masz?

Jeśli tak, to wszystko jest prawidłowo. Mit zmiany nawyku w trzy tygodnie pojawił się w latach sześćdziesiątych XX wieku. Wszystko stało się za przyczyną dr. Maxwella Maltza, amerykańskiego chirurga kosmetycznego. W wydanej w 1960 r. książce Psycho-Cybernetics (polskie wydanie nastąpiło dopiero w 2003 r. przez Studio EMKA: Nowa psychocybernetyka, czyli jak być panem samego siebie) podał on, że u ludzi po amputacjach potrzeba przeciętnie dwadzieścia jeden dni, aby przyzwyczaili się do braku odciętej kończyny.

Stąd wzięła się sugestia, że wystarczą tylko trzy tygodnie, aby zmienić jakieś ważne życiowe przyzwyczajenie. Przy czym godzono się z wynikami obserwacji, że  zmiana silnie zakorzenionego nawyku mogła trwać dłużej. Jednak to liczba 21 dni na zmianę nawyku poszła w świat. Współczesne badania przeczą temu twierdzeniu.

Proszę mnie dobrze zrozumieć. Absolutnie w ten sposób nie chcę zdyskredytować dr. Maxwella Maltza. Przeciwnie, on ma ogromne zasługi dla współczesnej psychologii. Tacy eksperci w dziedzinie rozwoju osobistego jak Zig Ziglar czy Brian Tracy bazują na jego koncepcjach dotyczących wizualizacji i pozytywnego tworzenia obrazu samego siebie.

No dobrze, skoro koncepcja dwudziestu jeden dni na zmianę nawyku jest nieprawdziwa, to jak to wygląda naprawdę. Badania prowadzone od 2009 r. na londyńskim University College dają nam odpowiedź. Wyrobienie nowego nawyku trwa od 18 do 254 dni. Średnia ważona wynosi 66 dni. I tyle przeciętnie potrzeba na nauczenie się rutynowego wykonywania zadań umiarkowanie trudnych.

Jeśli więc w ciągu roku udaje Ci się zmienić tylko kilka nawyków: 3, 4, czy 5, to masz świetny rezultat. Działasz całkowicie w zgodzie z możliwościami ludzkiego mózgu. Przestań zadręczać się mitem 21 dni!

Dziś pozdrawiam dociekliwie,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.jekos.pl